Jakich Kielc chcemy?

Szanowni Państwo!

Przedstawiamy poniżej tekst, którego celem jest wzbudzenie debaty dotyczącej kierunków rozwoju naszego miasta. To nasz „opis przypadku”, oparty na analizie polityki transportowo – komunikacyjnej prowadzonej przez Prezydenta Wojciecha Lubawskiego oraz wynikająca z niego niezbyt optymistyczna konkluzja. Ta dość smutna diagnoza to jednak nie powód do załamywania rąk (lub - w przypadku naszych adwersarzy - tylko na psioczenie na Stowarzyszenie Kieleckie Inwestycje, „któremu wszystko się nie podoba”). To zaproszenie do rzetelnej, merytorycznej dyskusji, której widzimy w Kielcach za mało. Bo może rzeczywiście nie mamy racji? A jeśli jednak mamy, to może jeszcze nie wszystko stracone?

Kielce to nasze miasto, za które czujemy się współodpowiedzialni. Sądzimy, że nie tylko my jedni, dlatego mamy nadzieję na stworzenie pola do debaty, w którą włączą się ci z przedstawicieli kieleckich środowisk naukowych, gospodarczych, innych organizacji pozarządowych, regionalistów, radnych, dziennikarzy (itp.) którym los Kielc rzeczywiście leży na sercu.

To ostatni dzwonek, by realnie wpłynąć na tak ważne dokumenty, jak Strategia rozwoju województwa świętokrzyskiego do roku 2020, aktualizacja Strategii rozwoju Kielc i Programu rewitalizacji dla Kielc. To właśnie teraz jest ostatni moment, by odbyć publiczną debatę o tym, jak Kielce mają się rozwijać przez następnych 7 lat - i na podstawie uzyskanych z niej wniosków dostosować dokumenty, na podstawie których będziemy mogli otrzymywać pieniądze z Unii Europejskiej. Jeśli nie chcemy, by Kielce odstawały od reszty kraju (a statystyki są więcej niż niepokojące), to nie bójmy się otwartej profesjonalnej debaty nad celami, do których chcemy zmierzać i nad tym, jakie inwestycje najlepiej się przysłużą ich osiągnięciu. Teraz, póki nie jest za późno.

I chyba dobrze się przy tym składa, że mamy rok wyborczy – taki czas dodatkowo sprzyja debatom.

Zachęcamy Państwa do przesyłania Waszych wypowiedzi, komentarzy, propozycji. Będziemy je zamieszczać na tej stronie internetowej – liczymy przy tym, że dzięki Państwu publiczna debata przeniesie się m.in. do sal konferencyjnych.

Kielce zza szyby samochodu


Śmiałe arterie

„Postanowiłem, że fotel w samochodzie i ten za biurkiem to nie wszystko. Od początku 2013 r. codziennie będę chodził do pracy (ok. 5 km) i na zakupy na piechotę. Mój organizm potrzebuje takiego postanowienia - deklaruje Wojciech Lubawski, prezydent Kielc.” (Gazeta Wyborcza - 2.01.2013)

Ponad rok temu prezydent Wojciech Lubawski na pytanie: „dlaczego Bałtów nie był dla Pana inspiracją?” odpowiedział: wolę od Bałtowa Barcelonę i Frankfurt nad Menem.

Cóż, rzec można – „jak spadać, to z wysokiego konia”. Co bowiem nasz prezydent robi by Kielce stawały się podobne do Frankfurtu, Barcelony, Mediolanu lub Bilbao?

Bez wątpienia główny pomysł Wojciecha Lubawskiego na Kielce to śmiałe arterie. Właśnie na nie przeznaczana jest (i ma być w dalszym ciągu) zdecydowana większość pozyskiwanych przez miasto środków – setki milionów, od których zależy przyszłość Kielc. Jak jednak taki pomysł koreluje z rozwiązaniami stosowanymi w europejskich aglomeracjach? Otóż koreluje słabo.

Forma dzisiejszych kieleckich inwestycji drogowych to wyraźnie realizowanie niespełnionych PRL-owskich marzeń z lat 70-tych XX wieku – wizji sieci śmiałych arterii dla samochodów. Wizji, których niewydolność realnego socjalizmu nie pozwoliła zrealizować. Dla obecnych kieleckich decydentów, pokolenia tkwiącego mentalnie w tamtych czasach, obfite fundusze unijne stały się nową wygodną wersją gierkowskich kredytów . Prezydent Wojciech Lubawski i jego ekipa z MZD (w Kielcach to drogowcy, czyli z założenia po prostu zarządcy dróg, zyskali władzę decydowania o rozwiązaniach urbanistycznych - zamiast urbanistów) odmawiają przyjęcia do wiadomości, że czas tamte koncepcje zweryfikował negatywnie. Że generowana przez nich z premedytacją suburbanizacja jest dla miasta szalenie szkodliwa – nie pro-, ale antyrozwojowa! Że dziś przejawem wielkomiejskości i metropolitalności są rozwiązania przyjazne pieszym, rowerzystom i pasażerom komunikacji miejskiej, a nie bezkolizyjne estakady w centrach. Kieleccy decydenci „wiedzą swoje” i niestety nie mają ochoty swych przekonań konfrontować ze współczesną wiedzą urbanistyczną. Tymczasem europejskie miasta, które w latach 60-tych i 70-tych zrealizowały „autostradowe” wizje, już dość dawno zobaczyły, że to był duży błąd. Teraz dużym kosztem to „odkręcają”: likwidują przejścia podziemne, wprowadzają „tempo 30”, przywracają tramwaje, sprawiają by wygodniej było dojechać do śródmieścia komunikacją miejską niż samochodem osobowym, zdecydowanie promują transport rowerowy, ponowne zwężają drogi dla samochodów. Doświadczenia państw wcześniej niż Polska masowo zmotoryzowanych pokazały bowiem, że dodawanie kolejnych pasów ruchu niczego nie poprawia, a centra miast zwyczajnie nie są z gumy i nie są w stanie wchłonąć ciągle zwiększającej się ilości samochodów osobowych. Do tego dochodzą bardzo ważne względy ekologiczne. Ma to zresztą swoją nazwę, nieznaną w latach 70-tych: zrównoważony transport (zrównoważona mobilność). Dzięki zmianie priorytetów obumarłe centra miast na nowo ożywają, zapełniają się tłumami pieszych.

Efektów działań Prezydenta i MZD nie da się pogodzić z zasadami zrównoważonego transportu, tak jak nie da się iść jednocześnie w dwóch przeciwnych kierunkach. Administracja Kielc, markując dbanie o zrównoważony transport (bo tego wymaga UE), faktycznie wyraźnie poszła w stronę przeciwną. Jej fetyszem jest uzyskanie możliwości jak najszybszego przemknięcia samochodem przez całe miasto, najlepiej bez zatrzymywania się. Wszystko inne jest temu podporządkowane. Wydaje więc setki milionów nie np. na tereny inwestycyjne, ale na to, żeby rozciąć śródmieście kanałami będącymi dla tirów bezpłatną alternatywą wobec obwodnicy biegnącej w tej samej relacji. I jeszcze się tym chwalą… Mówią przy tym, że chodzi im o rozwój komunikacji miejskiej lub rewitalizację (i mrugają porozumiewawczo okiem). W rzeczywistości np. przez ul. Grunwaldzką, po przebudowie w ramach „poprawy komunikacji miejskiej” autobusy miały jechać… dłużej niż przed przebudową (sic!). Trzeba dodać, że po „szkodniczej” interwencji Stowarzyszenia Kieleckie Inwestycje w ministerstwie (zostaliśmy wtedy przez wiceprezydenta wyzwani od szkodników na specjalnie zwołanej konferencji prasowej) zmieniono projekt. Interwencja okazała się zasadna.

Czy naprawdę musimy, jako miejska społeczność, jak dzieci popełnić wszystkie możliwe błędy, które już wcześniej popełnili inni? Miasto to organizm, skomplikowany system naczyń połączonych - prezydent i projektanci - drogowcy nie „odrabiający lekcji” ze współczesnej urbanistyki jawią się niestety jako zafascynowani autostradami duzi chłopcy.

Skutki uboczne dotychczasowego podejścia

Jaka jest bowiem druga strona medalu takiego modelu inwestowania w miejską infrastrukturę? To m.in. rozdarcie miasta na enklawy ściekami komunikacyjnymi. W interesie Kielc jest rozwój śródmieścia m.in. przez planową urbanizację dawnych przedmieść czyli zaniedbanej strefy znajdującej się pomiędzy ścisłym centrum a osiedlami, „sklejanie” poszczególnych części miasta a nie ich dzielenie. Jeśli Kielce miałyby nabrać bardziej wielkomiejskiego charakteru, to głównie w ten sposób. Tymczasem w Kielcach miejska administracja nawet tuż przy granicy starego śródmieścia zniszczyła przestrzeń stosując rozwiązania rodem z dalekich przedmieść. Oczekiwany od lat i bardzo potrzebny miastu węzeł Żelazna przybrał zwyrodniałą formę, która w znacznej mierze niweluje jego zalety. Zamiast nowego fragmentu śródmieścia, z nowymi ulicami zabudowanymi docelowo pierzejami, powstała gigantyczna martwa przestrzeń – architekci łapią się za głowę widząc zastosowane tam rozwiązania i marnotrawstwo. Potencjalnie bardzo atrakcyjne tereny inwestycyjne zamienione zostały w zaekranowane, trudno dostępne i niebezpieczne getta. Przejście pieszego na drugą stronę ulicy stało się trudne i wręcz wymagające odwagi. To właśnie przyjęcie koncepcji dróg o parametrach bliskich autostradzie pociągnęło za sobą m.in. zbudowanie ciągnących się kilometrami ścian wysokich ekranów wciskających się w centrum miasta. Bardzo jestem ciekaw, czy prezydent Lubawski ma odwagę zapytać uznanych, będących autorytetami w Europie urbanistów o opinię na temat kształtu węzła Żelazna (mogą to być też architekci, jak Peter Zumthor). Bardzo mocno zachęcamy do tego! Niech się Pan, Panie Prezydencie nie boi. Może pochwalą i okaże się, że nie mamy racji?

Ulice Świętokrzyska (czyli zdaniem Wojciecha Lubawskiego „najlepszy deal jaki zrobiło miasto”) i Krakowska to inne przykłady dzielących organizm miejski ścieków komunikacyjnych. Świętokrzyska to m.in. absurdalnie odcięty od miasta i niedostępny kampus UJK, a także odcięcie komunikacyjne dużego, położonego blisko centrum obszaru, który miał szansę na inwestycyjny rozkwit (ulice Górna, Zbożowa, Żniwna) . Z kolei w przypadku ul. Krakowskiej Miejski Zarząd Dróg na odcinku trzech kilometrów nie zaplanował pierwotnie ani jednego przejścia dla pieszych! Trudno to sobie, wyobrazić, ale w Kielcach jest to możliwe. A co powiedzieć o planowanym w miejscu dzisiejszej ulicy Jesionowej ogromnym zaekranowanym kanionie?

Co ciekawe, nie naprawiamy przy tym np. zrujnowanych chodników, bo „najpierw musimy zrobić rzeczy duże”. To rzecz jasna tak nie działa – jeśli ktoś nie umie dopilnować rzeczy „małych”, to w życiu nie wyjdzie mu dopilnowanie rzeczy „dużej”. Spektakularnym tego przykładem jest sposób prowadzenia przebudowy ronda Herlinga-Grudzińskiego. Błędy projektowe (nieuwzględnienie, że przez setki lat było tam rozlewisko), totalny bałagan, brak nadzoru inwestorskiego, urywane zawieszenia samochodów, brak przejść dla pieszych i w końcu bardzo duże opóźnienia mające, poprzez permanentne zakorkowanie centrum, negatywny wpływ na gospodarkę całego miasta. Prawdziwy front wschodni. Ciekawe Panie Prezydencie, jak by to wyglądało we Frankfurcie nad Menem?

Za te wszystkie spektakularne opóźnienia i buble (również jakość wykonania węzła Żytnia i ul. Krakowskiej jest skandaliczna) ani nie ma naliczanych żadnych kar, ani nie są wyciągane konsekwencje służbowe. Tymczasem na braku odpowiedzialności i mnożących się błędach (czasem wręcz groteskowych jak… zaasfaltowane studzienki na ul. Sandomierskiej) tracimy jako miejska społeczność duże pieniądze. A to są właśnie te pieniądze, których brakuje np. na naprawę chodników (na co, jak słyszymy… Kielc nie stać). Niedawno po raz kolejny cała Polska się z nas śmiała, tym razem z powodu „nieczynnych schodów” przy ul. Winnickiej.

Oczywiście Kielce się zmieniają. Pozyskujący środki unijne Wydział Projektów Strukturalnych i Strategii Miasta jest bardzo sprawny, a ktoś kto widział strasznie zapyziałe Kielce z przełomu lat 80-tych i 90-tych, teraz bardzo chwali nasze miasto. To wszystko prawda. Tyle tylko, że taka wizualna zmiana jest udziałem niemal wszystkich większych polskich miast. Gdy jednak założymy szerszy punkt odniesienia, pojawia się bardzo duży niepokój. Niepokój, który sprawia, że palącą staje się konieczność odpowiedzi na pytanie: czy wydawanie z rozmachem setek milionów złotych na przewymiarowane arterie i parkingi „przesiadkowe” jest najlepszym wykorzystaniem pozyskanych funduszy i zbliżamy się w ten sposób do Frankfurtu, Barcelony czy Mediolanu? Czy też może za 10-15 lat się okaże się, że „śmiganie” bezkolizyjnymi arteriami nie tylko nie spowodowało rozwoju miasta, ale wręcz przyczyniło się do jego marginalizacji? Dodatkowo wyssało z Kielc kolejne tysiące mieszkańców i wygenerowało wzdłuż ścieków komunikacyjnych nowe zdegradowane obszary? Czy znowu tradycyjnie będziemy „mądrzy po szkodzie”? Tylko, że nie będziemy już mieli unijnej manny na naprawę błędów, a spłacanie kredytów i utrzymanie przez malejącą i starzejącą się populację naszego miasta zbudowanej z gierkowskim rozmachem przewymiarowanej infrastruktury drogowej będzie coraz bardziej kosztowne…

Problem z rowerami

- Obiecał Pan kilka miesięcy temu, że będzie chodził spacerem do pracy, jakie spostrzeżenia z porannych wędrówek?
Wojciech Lubawski: Do pracy z reguły się spieszę, więc niemożliwy jest spacer
- Kiedy ujrzymy Pana jadącego na rowerze do pracy?
Wojciech Lubawski: Nieprędko. (cytaty z czatu internetowego ED z listopada 2013)


W kontekście polityki zrównoważonego transportu najbardziej symptomatyczny jest sposób traktowania przez zarządzających Kielcami transportu rowerowego. Co tu mówić o Frankfurcie czy Mediolanie. Jako porównanie wystarczy pobliski Kraków, skądinąd bliski naszemu prezydentowi. Pod względem polityki rowerowej Kielce i Kraków to jakby dwa niemające ze sobą żadnego kontaktu światy! Co tam zresztą Kraków - również jeszcze bliższy Radom wyprzedza nas pod tym względem o kilka długości…

W Kielcach Miejski Zarząd Samochodów Osobowych (zwany dla niepoznaki Miejskim Zarządem Dróg) konsekwentnie nie uznaje transportu rowerowego jako równoprawnej alternatywy dla samochodów. Dla nich rower to głównie rekreacja. I co im zrobisz? Co z tego, że każde z podziwianych przez naszego prezydenta zachodnich miast traktuje infrastrukturę rowerową na równi z infrastrukturą dla samochodów osobowych? Że Kraków, Gdańsk i Łódź są sygnatariuszami Karty brukselskiej (Charter of Brussels), której zapisy zobowiązują je do zwiększenia do 2020 r. do 15 proc. udziału komunikacji rowerowej w ruchu miejskim?

W Kielcach proporcje wydatków inwestycyjnych wyglądają następująco (budżet transportowy Kielc na rok 2013): na infrastrukturę dla samochodów 68%, na infrastrukturę i funkcjonowanie transportu zbiorowego 31%, na infrastrukturę dla transportu lotniczego 0,6%, na infrastrukturę dla rowerzystów 0,3%. Innymi słowy: najpierw zbudujemy ze setki milionów śmiałe arterie dla samych samochodów a następnie za 10-15 lat za kolejne grube miliony dobudujemy do nich drogi dla rowerów. Że to nie tylko głupie, ale i niegospodarne? A co, stać nas. Teraz po prostu skupiamy się na samochodach, może kiedyś zajmiemy się też rowerzystami. Przy okazji przypomnę, że istnieje dokument z 2006 roku, który nazywa się… „Polityka rowerowa miasta Kielce”. Możemy tam m.in. przeczytać, że w Kielcach 63% badanych zgodziłoby się na wprowadzenie ułatwień dla komunikacji rowerowej kosztem wydatków na drogi samochodowe – tylko 22% badanych nie zgodziłoby się na takie rozwiązanie. Od tego momentu minęło 8 lat…

Odległy od Kielc o 120 km Kraków już w latach 90-tych konsekwentnie wprowadzał w tkankę miasta sieć dróg dla rowerów - służącą codziennej komunikacji. A w Kielcach? W roku 2006 na pytanie zadane przez dziennikarza: „O tym, że w Kielcach brakuje ścieżek rowerowych, wiedzą wszyscy cykliści. Dlaczego więc nie zbudowano przynajmniej kawałka kolejnej podczas remontu ul. Radomskiej?” nadzorujący inwestycję inspektor MZD odpowiedział: „Projekt był opracowany dwa lata temu, ale wtedy o ścieżkach nikomu się nie śniło. Dopiero teraz są na fali” (GW z 29.08.2006 „Rowerowe Kielce - ścieżka pozostała na papierze”). Zaś w końcu 2009 roku dziennikarz usiłujący się dowiedzieć, dlaczego przy okazji kolejnych inwestycji drogowych, w tym węzła Żelazna nie buduje się dróg dla rowerów dowiedział się co następuje: „Zdaniem wicedyrektorki MZD - Moniki Czekaj w przypadku przebicia ulicy Żelaznej droga rowerowa w ogóle nie jest potrzebna. - Równolegle, bardzo blisko jest ścieżka rowerowa wzdłuż Silnicy – zauważa M. Czekaj.” (GW z 18.12.2009 „Miasto ścieżek rowerowych bez ścieżek rowerowych”). Właściwie komentarz jest tutaj zbędny - jako ciekawostkę warto dodać, że o drogi dla rowerów w ramach węzła Żelazna wnioskował oficjalnie m.in. Wydział Gospodarki Komunalnej Urzędu Miasta! MZD ten wniosek (należy rozumieć, że za zgodą prezydenta) zignorował. Z kolei wspomniana wyżej „ścieżka wzdłuż Silnicy” została przerwana bardzo niewygodnym dla rowerzystów przejściem podziemnym. Ciekawe, co by o tym powiedział Jan Gehl?

Co jakiś czas inni niż MZD podwładni prezydenta (wyraźnie mniej wpływowi) czynili próby zmiany sytuacji. W końcu Wojciech Lubawski głosił niejednokrotnie, że chciałby, by Kielce stały się miastem zdrowym, zielonym, przyjaznym osobom starszym i niepełnosprawnym. Ba – by wręcz na usługach prozdrowotnych budowały swoją przyszłość! Czy budowa porządnej europejskiej infrastruktury rowerowej i promowanie przesiadania się na rowery nie byłoby spójne z takim programem? Zapewne, tyle tylko, że cokolwiek by nasz prezydent nie obiecał i tak ostatecznie na końcu wychodzi mu autostrada (nawet w takim miejscu jak, wydawałoby się niewinny, łącznik ulicy Krakowskiej z Wojska Polskiego, gdzie zamiast zwykłej, tonącej w drzewach ulicy zbudowano wlewający się w staromiejską przestrzeń, dewastujący ją wizualnie, szeroki jęzor „śmiałej arterii”). A starsi i niepełnosprawni realnie dostają „w prezencie” coraz większy problem z przejściem na drugą stronę ulicy i kłopot z przesiadką na inną linię komunikacji miejskiej (kieleccy projektanci inwestycji drogowych zapominają o węzłach przesiadkowych, w efekcie przystanki przesiadkowe coraz bardziej się od siebie oddalają – takie jest kieleckie „kompleksowe” myślenie o komunikacji publicznej).

W przypadku MZD jest to od lat konsekwentne i jawne ignorowanie transportu rowerowego jako pełnoprawnego z samochodowym (analiza szeregu wypowiedzi na to jednoznacznie wskazuje). Czy prezydent Lubawski myśli tak samo? Nie wiem, ale nie można się pozbyć wrażenia, że nad tym po prostu nie panuje. Postawił na arterie i swoich „fachowców” z MZD i teraz być może czuje się złapany w potrzask. Mimo ewidentnych przykładów ogromnych strat spowodowanych nienależytym weryfikowaniem przez miejskiego inwestora projektów oraz brakiem nadzoru nad przebiegiem prac (zła organizacja i duże opóźnienia, odbiór bubli, brak kar) nie interweniuje. Boi się, że „dotknięcie” problemu sprawi, iż cała układanka zacznie się sypać? Na drogi dla rowerów macha ręką „bo lepiej budować byle jak niż wcale”? Znana jest zresztą wypowiedź prezydenta w tym duchu – można z niej wywnioskować, że zakłada, iż po prostu nie jest w stanie wyegzekwować od swoich fachowców budowy DDR-ów europejskiej jakości. Zasada „lepiej byle jak niż wcale” jest czymś niesłychanie groźnym i destrukcyjnym. Nie ma nic, ale to nic wspólnego z Frankfurtem czy Barceloną. To PRL.

A przecież nie trzeba wyważać otwartych drzwi, bo to są sprawy już tak dobrze przećwiczone i zweryfikowane latami badań i doświadczeń, że wystarczy skorzystać z gotowych rozwiązań (nie tylko zachodnich – również np. z Gdańska).

Nieplanowanie w ramach kieleckich projektów komunikacyjnych miejsca dla ruchu rowerowego we wszystkich relacjach jest podobne do budowy drogi bez kanalizacji pod nią. Prędzej czy później za ciężkie pieniądze będziemy musieli to naprawiać… Takie podejście świadczy raczej o nieumiejętności ogarnięcia organizmu miasta jako całości – to jakby ukrywanie bezradności w zarządzaniu nim za widowiskowymi estakadami. ..

Charakterystycznym przykładem spektakularnej porażki pozytywnego pomysłu jest udział Kielc w programie UrBike. To była duża nadzieja środowisk rowerowych. Czy ktoś jeszcze o nim pamięta? Może co najwyżej od czasu do czasu pośmieje się przy kawie na jego temat kierownictwo MZD. Tymczasem do tego samego programu UrBike przystąpiła hiszpańska Sewilla. Sewilla go zrealizowała do końca, Kielce poprzestały na kilku pustych deklaracjach. Mimo, że zaczynaliśmy z tego samego punktu, w Sewilli od 2004 roku zbudowano pełną sieć dróg dla rowerów, a wykorzystanie tego środka transportu wzrosło 10-krotnie (o 1000%) - ku uciesze wszystkich mieszkańców.

Kolejna próba - w 2010 roku miasto zleciło jednemu z najwybitniejszych polskich specjalistów Marcinowi Hyle z Krakowa sporządzenie „Koncepcji sieci tras rowerowych w strefie śródmiejskiej Kielc”. Opracowanie za miejskie pieniądze powstało (bardzo dobre) i co zrobiło MZD? Oświadczyło, że nie ma zamiaru brać go pod uwagę. Po prostu. No i do dzisiaj konsekwentnie go pod uwagę nie bierze. MZD stwierdziło przy tym, że Marcin Hyła „nie jest inżynierem”.

W przypadku innego autorytetu prorowerowego, który, jak się akurat składa, jest nie tylko inżynierem, ale i doktorem nauk technicznych, nastąpiła niegdyś zabawna koincydencja czasowa. Otóż jedna z najsłynniejszych wypowiedzi Wojciecha Lubawskiego „Są fachowcy i nie widzę potrzeby, żeby nauczyciel dyktował, jak ma się budować drogi” (GW z 04.05.2011) była reakcją na inicjatywę Stowarzyszenia Kieleckie Inwestycje, namawiającego radnych do wprowadzenia w Kielcach uchwałą, wzorem innych miast, standardów budowy infrastruktury rowerowej. Chodziło m.in. o nawierzchnię DDR-ów. Prezydent Lubawski w tym czasie wielokrotnie, charakterystycznym dla siebie apodyktycznym tonem, oświadczał, że „jego zdaniem kostka jest dla rowerzystów lepsza od asfaltu” (nawiasem pisząc „jego zdaniem” czyli zdaniem człowieka, który w ogóle nie jeździ na rowerze). Akurat wtedy uzyskaliśmy odpowiedź w tej sprawie od wspomnianego wyżej autorytetu czyli dr Tadeusza Kopty z GDDKiA, który nie tylko jednoznacznie, powołując się na szereg badań, rozprawił się z nawierzchnią z kostki, ale też zwrócił uwagę „że przecież w zeszłym roku były na temat prowadzone szkolenia dla drogowców z regionu świętokrzyskiego” (tu jest analogiczna odpowiedź w sprawie detektorów rowerzystów). Co więcej, dr Kopta z własnej inicjatywy wysłał kopię odpowiedzi do prezydenta Wojciecha Lubawskiego. Od tamtego momentu zaczęły powstawać w Kielcach pierwsze odcinki asfaltowych dróg rowerowych.

Uchwały o standardach wprowadzić się jednak nie udało – dyrekcja MZD oświadczyła wtedy, że nawet jeśli uchwała wejdzie w życie, MZD nie będzie jej stosować. Specyfiką naszego miasta jest, że publiczna deklaracja bojkotu przez służbę miejską przepisów prawa miejscowego nie tylko nie pociągnęła za sobą konsekwencji dyscyplinarnych, ale przeciwnie - zniechęciła radnych do podjęcia tematu… Dodam, że od tego czasu SKI zebrało obfitą dokumentację (np. ul. Krakowska, ruch rowerowy w śródmieściu) potwierdzającą, że „prezydenccy fachowcy od budowania dróg” nie tylko nie budują DDR-ów zgodnie z przyjętymi w innych miastach standardami, ale też nagminnie łamią elementarne przepisy ustawowe.

Dziś, po latach doświadczeń, uważam, że przy obecnym kierownictwie MZD nie jest możliwe wprowadzanie zasad zrównoważonego transportu. Z podobnym skutkiem można by zlecić firmie masarskiej przygotowanie wegetariańskiego bankietu. Coś tam pewnie by przygotowali, podobnie jak MZD gdzieniegdzie robi jakieś tam „ścieżki rowerowe” – zaczynające się gdzie bądź i kończące znienacka, poprzerywane co kilkadziesiąt metrów lub koszmarnej jakości (jak np. wzdłuż ulicy Łódzkiej).

Najbardziej przygnębiające jest to, że niektóre z popełnionych w ostatnich latach ogromnych błędów są praktycznie nieodwracalne. To np. absolutnie skandaliczny brak DDR łączącego centrum z Herbami czyli wzdłuż ulicy 1 Maja. Tłumaczenia MZD, że „tam było za mało miejsca” jest łatwym do obalenia kłamstwem.

Czy jest szansa by to się zmieniło? Sądzę, że podatnicy wybaczyliby prezydentowi Kielc, gdyby wziął udział w serii nawet bardzo drogich, ale realnych szkoleń urbanistyczno-transportowych prowadzonych przez fachowców z Barcelony, Frankfurtu, Mediolanu czy Bilbao. Nigdy nie jest za późno na zdobycie potrzebnej wiedzy. A już szczególnie przez kogoś, kto ma tak duży wpływ na miasto.

Niedoceniana komunikacja zbiorowa

- Kiedy Pan ostatnio korzystał z komunikacji miejskiej na co dzień?
Wojciech Lubawski: Myślę, że jakieś dwa lata temu jechałem. Było wszystko w porządku.
- Czy będą tramwaje w Kielcach czy tylko nowe autostrady?
Wojciech Lubawski: Tylko nowe autostrady (cytaty z czatu internetowego ED z listopada 2013 i pisma MPK „Pasażer”)


Zrównoważony transport to także silny nacisk na rozwój komunikacji publicznej, w tym wspomniane wcześniej preferowanie jej w śródmieściach. Charakterystycznym przykładem realizacji tej zasady „po kielecku” jest kwestia wpuszczania linii autobusowych do ścisłego centrum. Pierwotne założenie było właściwe – miała nastąpić jednoczesna eliminacja samochodów osobowych z Rynku i okolic oraz wpuszczenie tam autobusów komunikacji miejskiej. Jeden wjeżdżający do centrum nowoczesny autobus zajmuje około dwadzieścia razy mniej miejsca niż samochody osobowe przewożące tę samą liczbę osób, w dodatku najczęściej ma proekologiczny napęd.

Źródło: mpk.krakow.pl

Błędy (w tym źle zaprojektowane łuki skrzyżowań), bałagan, niekonsekwencja i chaos spowodowały, że ani jedno ani drugie nie zostało przeprowadzone zgodnie z założeniem (a miejsca zaprojektowane jako zatoki przystankowe zamieniono na parkingi). Efekt jest więc słaby, a kupcy ze śródmieścia mają uzasadnione pretensje o utrudnienie dotarcia do ich sklepów. Bardzo niepokojące są wypowiedzi prezydenta, z których można wywnioskować, że decyzje w tym zakresie nie są podejmowane profesjonalnie. Z jednej strony np. czytamy w wywiadzie dla pisma „Pasażer”, że prezydent zobaczył w Holandii autobusy przeciskające się powoli wąskimi śródmiejskimi uliczkami, co mu się spodobało i skłoniło go do wprowadzenia w Kielcach linii 0W i 0Z m.in. przez ulicę Leśną i Kapitulną, z drugiej - ten sam prezydent stwierdził, że „jego zdaniem” ul. Kościuszki nie nadaje się na puszczenie tam autobusu. Wygląda więc na to, że kluczowe dla organizacji życia mieszkańców miasta decyzje nie są podejmowane na podstawie badań, analiz, konsultacji, studium przypadków z innych miast, tylko zależą od tego, że prezydent coś gdzieś zobaczył i akurat się do tego przekonał.

Należy się cieszyć, że w ramach projektu transportowego oprócz parautostrady dla de facto samochodów osobowych (węzeł Żelazna) wprowadzono też m.in. kartę miejską, tablice świetlne, kupiono nowe autobusy. W ramach komentowanego ostatnio rankingu pisma Wspólnota, w którym Kielce zajęły 1 miejsce te właśnie czynniki były brane pod uwagę. Prezydent i ZTM są dumni, jednak twórcy rankingu skoncentrowali się właśnie na wieku taboru (miasta z taborem tramwajowym, czyli większość, siłą rzeczy automatycznie dostawały mniej punktów), możliwościach kupna jednorazowych biletów czy cenach biletów. Sami pisali, że „patrzą oczami turysty”. Tymczasem dla osoby, jak ja, korzystającej z komunikacji miejskiej codziennie, ważne są inne czynniki, których ranking w ogóle nie brał pod uwagę: częstotliwość kursów, punktualność, łatwość przesiadek, możliwość szybkiego dotarcia o każdej porze w każdą część miasta. To są też czynniki istotne z punktu widzenia kierowcy samochodu osobowego rozważającego zmianę środka transportu. Duże pieniądze zainwestowane w komunikację publiczną powinny mieć jeden główny, wymierny efekt – znaczny wzrost liczby osób z niej korzystających! Tymczasem w Kielcach tego wzrostu praktycznie nie ma. Sposób zorganizowania kieleckiej siatki połączeń nie jest w ogóle atrakcyjny dla osób przyzwyczajonych do jeżdżenia na co dzień własnym samochodem. Nawet badania ankietowe prowadzi się tylko wśród dotychczasowych a nie potencjalnych pasażerów KM. Jedyny istotny plus z punktu widzenia potencjalnego nowego pasażera to znaczące obniżenie ceny biletów okresowych. Za to akurat należy się duża pochwała. To jednak wyjątek. Dzieje się tak zapewne dlatego, że w Kielcach decyzje dotyczące transportu publicznego są podejmowane przez osoby, które… same z niego nie korzystają.

Brak szacunku dla zieleni

W kontekście ostatnich inwestycji wstrząsający jest też nonszalancki stosunek prezydenta i MZD do zieleni miejskiej. Przykład pomnikowego dębu Ryszard uzmysłowił wszystkim, że zlecając przygotowanie projektu inwestycji drogowych w ogóle nie bierze się pod uwagę, czy można jakieś drzewa ochronić. Zostało to przez MZD przyznane wprost. Skoro specustawa na to pozwala, administracja miasta nie bawi się w żadne analizy - tnie się wszystko tysiącami jak leci (np. węzeł Żelazna to wycięcie około 2 tysięcy drzew, ulica Krakowska ok. 500, ul. Chęcińska ok. 200 itd). Każda inwestycja drogowa to prawdziwa rzeź, a przecież jedno dorosłe drzewo ma dla miejskiego ekosystemu znaczenie równe SETKOM małych drzewek. Cóż, nie mieszkamy w Hamburgu tylko w Kielcach.

Wiedząc, ile drzew jest wycinanych, jakoś nie mogliśmy się dopatrzeć tego, co od czasu ostatniej kampanii wyborczej stanowczo oświadcza Wojciech Lubawski („za każde wycięte drzewo sadzimy dziesięć nowych – i to jest fakt!”). Nijak (do tego roku) nie widać tych stu kilkudziesięciu tysięcy nowych drzewek, więc zaczęliśmy to sprawdzać, badając w ramach ustawy o dostępie do informacji publicznej miejską dokumentację dotyczącą nasadzeń kompensacyjnych. Okazało się, że tych nasadzeń jest nie dziesięć za jedno, ale (w latach 2008-2012) od jednego za jedno do dwóch za jedno! Brakuje prawie stu tysięcy drzewek. Tymczasem ostatnio Wojciech Lubawski znów stanowczo stwierdzał, że „jest 10 za 1!”. Aż boję się pomyśleć, że prezydent i w innych sprawach z równą stanowczością wprowadza opinię publiczną w błąd…

Bukówka – w tym miejscu będzie przewymiarowany parking – oficjalnie udający parking przesiadkowy P&R Bukówka – w tym miejscu będzie przewymiarowany parking – oficjalnie udający parking przesiadkowy P&R

Konkluzja

Można się zastanawiać z czego to wszystko wynika? Zapewne m.in. z tego, że nasz prezydent patrzy na Kielce zza szyby samochodu. Wojciecha Lubawskiego spotkać pieszo na ulicy się praktycznie nie da. Nie mówiąc już o zobaczeniu go rowerze czy w autobusie komunikacji miejskiej. Charakterystyczne, że gdy niektórzy burmistrzowie/merowie europejskich aglomeracji jeżdżą do pracy rowerem lub komunikacją miejską (np. burmistrz Londynu, premier Włoch w czasie gdy był burmistrzem Florencji) nasz prezydent zlecił w 2007 roku kupno najdroższego wówczas wśród polskich włodarzy miast samochodu, tłumacząc to potrzebą prestiżu miasta. Można zaryzykować stwierdzenie, że dla Wojciecha Lubawskiego samochód to prestiż, a rower czy autobus są „spoza jego świata”. Że jest po prostu przykładem postaw bardziej wschodnio niż zachodnio-europejskich.
Brak codziennej konfrontacji ze światem spoza szyby auta (i spoza swojego środowiska) niesie też za sobą inne konsekwencje. W tym momencie przychodzi mi na myśl Rzeszów – miasto podobnej do Kielc wielkości, również z biednego regionu. Dlaczego tak bardzo rzuca się w oczy różnica w dbałości o estetykę miasta, o czystość, o szczegóły? Powrót do Kielc z Rzeszowa działa przygnębiająco, a przecież miasta mają podobny potencjał. Dało mi do myślenia, gdy dowiedziałem się, że tamtejszy prezydent znany jest z tego, iż czuje się gospodarzem, często chodzi po mieście i osobiście dyscyplinuje podwładnych odpowiedzialnych za inwestycje miejskie, a także estetykę i porządek. Ktoś może powiedzieć, że prezydent jest od „wizji” a nie pilnowania, by chodnik był równy. Ja zdecydowanie tak nie uważam. Dobry gospodarz dogląda i małych i dużych rzeczy. Tymczasem osoby, jak ja, dużo chodzące po mieście i świadomie się mu przyglądające, są wręcz porażone kielecką bylejakością. Te „drobiazgi”, do których wzrok siedzącego w prestiżowym samochodzie i myślącego o autostradach prezydenta Kielc nie sięga to np. koślawe świeżo położone chodniki, śmietniska sprzątane dopiero po interwencji mediów, chaszcze zamiast trawników (przyjezdni zawsze zwracają na nie uwagę…), pokrzywione słupki z nazwami ulic, zarośnięte chwastami gazony wzdłuż ulic przy bazarach, nazwy przystanków już od dwóch lat niespójne z nazwami zapowiadanymi w autobusach (pasażer nie znający Kielc ma duży kłopot). Jedna z najbardziej uczęszczanych przestrzeni w centrum Kielc czyli południowa strona ulicy Żytniej to prawdziwy trzeci świat. Teraz znowu (po uczestnikach Olimpiady Polonijnej) „podziwiali” ją uczestnicy Europeady. Co za wstyd… Tam też zresztą pozostała część starego chodnika (sprzed 12 lat) wygląda znacznie lepiej niż straszna tandeta zafundowana nam przez służby prezydenta w zeszłym roku. Jak to porównać do Barcelony czy Frankfurtu? Nie wiem. Boję się zakładać, że Wojciechowi Lubawskiemu ta straszna bylejakość po prostu zwyczajnie nie przeszkadza.

Przy założeniu, że jednak tak nie jest i że gdyby prezydent ją zobaczył, to by mu przeszkadzała, pewną nadzieją była przywołana na wstępie niniejszego tekstu jego deklaracja ze stycznia 2013. Bo przecież już samo przejście kilka razy ulicą Wojska Polskiego od Ostrej Górki do Tarnowskiej powinno podziałać jak zimny prysznic…

Podsumowując powyższe można z graniczącym z pewnością przekonaniem stwierdzić, że Kielce staną się podobne do Frankfurtu nad Menem, Barcelony, Mediolanu i Bilbao „nieprędko”.

Nie mam złudzeń, wiem, że znaczna część kielczan nie potrzebuje wiele i nie rozważa kwestii, o których tu piszę. Wystarczy im, że „się dużo buduje” i najprawdopodobniej następna kadencja Wojciecha Lubawskiego na stanowisku prezydenta nie jest zagrożona. Mam jednak nadzieję na wzbudzenie refleksji bardziej świadomych i odważnych współpracowników prezydenta. Tych, którym faktycznie zależy na Kielcach, a nie tylko na stanowiskach i osobistych korzyściach. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że prezydent Wojciech Lubawski nie znosi Stowarzyszenia Kieleckie Inwestycje, a jego strategią (oficjalną!) jest maksymalne ignorowanie naszej miejskiej aktywności (bo jesteśmy „szkodnikami”, „wrogami”, „mamy niezdrowe ambicje”). Do tego stopnia, że jego podwładnym nie wolno było debatować z zaproszonymi przez nas ekspertami (dodam: uznanymi w Polsce ekspertami) na temat komunikacji miejskiej, a jedynym klubem radnych, z którym nie możemy się spotkać jest klub W. Lubawskiego. Znając osobowość naszego prezydenta, mogę z góry zakładać, że ten tekst go jeszcze bardziej zirytuje.

Jednak mimo wszystko mamy jako stowarzyszenie nadzieję, że nasze argumenty są, przynajmniej dla części współpracowników prezydenta, ale też dla radnych innych klubów i innych wpływowych kielczan, godne wzięcia pod uwagę.

Jeśli więc nie chcemy, by Kielce odstawały od reszty kraju, nie bójmy się otwartej profesjonalnej debaty nad celami, do których chcemy zmierzać i nad tym, jakie inwestycje najlepiej się przysłużą ich osiągnięciu.

Dlatego też apelujemy – otwórzmy się na wiedzę z zewnątrz! Póki jeszcze nie jest za późno, skonfrontujmy publicznie projekty prezydenckiej administracji z wiedzą uznanych zewnętrznych ekspertów.
Zachęcamy w związku z tym kieleckie środowiska naukowe i gospodarcze do organizacji otwartych eksperckich debat dotyczących przyszłości naszego miasta. Od razu zaznaczam, że „szkodnicze” SKI chciałoby by być w trakcie takich debat po prostu tylko jednym z dyskutantów oraz, że żaden z nas nie zamierza kandydować w zbliżających się wyborach samorządowych. Bo rzeczywiście mamy ambicje wpływania na Kielce, jednak są to ambicje typowe dla trzeciego sektora w rozumieniu zachodnioeuropejskim (nie chcemy być regionalną partią jak stowarzyszenie aktualnie sprawujące władzę).

Mamy przy tym nadzieję, że i sam prezydent kiedyś uzna, że lepszym od dotychczasowego sposobu zarządzania miastem (czyli: „skoro zostałem demokratycznie wybrany to mogę arbitralnie wprowadzać swoje pomysły opierając się przy tym na swoich starych kolegach”) jest wciąganie do współzarządzania wszystkich aktywnych obywateli (poprzez takie instrumenty jak: wspieranie wg przejrzystych zasad oddolnych inicjatyw, system konsultacji społecznych z prawdziwego zdarzenia, rozwój budżetu obywatelskiego itd.). Kielczanie mają wiele talentów, wiedzy i potencjału, którymi mogliby służyć miastu. Rolą dobrej administracji samorządowej jest pobudzanie takiej aktywności, choćby dlatego, że co tysiąc głów to nie jedna (nawet genialna). Niech Ci którzy mają wiedzę, talenty i chęci nie wyjeżdżają z Kielc, ale im służą. Jesteśmy przekonani, że wyjdzie to na dobre również zarządzającym naszym miastem. Miarą wielkości jest bowiem m.in. umiejętność przyznawania się do błędów.

Rafał Zamojski
Członek Zarządu Stowarzyszenia Kieleckie Inwestycje

Jakie jest Twoje zdanie?

Zapraszamy do wyrażania swoich opinii na temat rozwoju modelu Kielc. W tym miejscu będziemy także publikować dłuższe teksty polemiczne.